wtorek, 27 stycznia 2015

Ślubna suknia - Pierre Lemaitre

W pierwszych słowach mojej recenzji przestrzegam przed czytaniem opisów książki dostarczonych przez wydawcę. Zdradza prawie całą fabułę książki w kilku zdaniach. To jak w słynnym "nikt nie spodziewa się, że zabójcą jest...".



Co to: Thriller.
   
Co autor miał na myśli: Sophie ma ciekawe życie, jest bogata, ma dobrą pracę i cudownego męża. Jednak to wszystko krok po kroku zmienia się w koszmar. Niestety, zaczyna jej szwankować mózg. Można to na początek nazwać "brakiem lecytyny", jednak sprawa się pogarsza. Sophie gubi rzeczy osobiste, zapomina o umówionych spotkaniach, zawala pracę, denerwuje męża, urywa się jej film na długie godziny, nie pamięta gdzie zostawiła samochód. Poznajemy ją w momencie dość zaawansowanego stadium choroby, gdy będący pod jej opieką sześciolatek zostaje brutalnie zamordowany. Przez nią. Dlaczego go zabiła? Nie wie, nie pamięta. Denerwował ją gówniarz, to pewne, strzeliła go po pysku w parku, ale nie chciała zabijać. Jednak chłopiec został uduszony sznurówką... Jej sznurówką... A to nie jest jej pierwsze zabójstwo, myślała, że się uwolniła od choroby, jednak koszmar wraca! Sophie w panice ucieka i próbuje poradzić sobie ze swoim życiem. Wie, że jest winna, wie, że nie jest z nią najlepiej, ale chce żyć... A to dopiero początek, akcja rozkręca się w sposób, którego nie da się przewidzieć! No chyba, że przeczytamy opis wydawcy...

Jeśli sobie tego oszczędzimy, to czeka nas rewelacyjna przygoda. Akcja zmienia się kilka razy tak mocno, że można wypaść z szyn. Autor w perfidny sposób kontroluje nasz emocje, idealnie wyczuwając kiedy i co trzeba zrobić, żeby było nam ciężko odłożyć książkę. Typowy literacki zamordyzm - łapie za mordę i nie puszcza do końca.

Co zachwyca: To cholernie dobry thriller. Sięgnąłem po niego za sprawą informacji, iż autor zdobył nagrodę za książkę "Alex". Jako pierwszą udało mi się dorwać "Ślubną suknię" i już nie mogę doczekać się kolejnych.
Książka ta zaskoczyła mnie kilkukrotnie, zaliczyłem dokładnie dwa opady szczeny, pod koniec biłem pokłony autorowi.

Co przeszkadza: Papierosy. Dziwne, wiem, ale jako osoba niepaląca czułem się jak w zadymionym przedziale pociągu. Wszyscy ciągle palą papierosy, kupują papierosy, noszą kartony papierosów i tak dalej.

Warto?: No raczej! Jest to jeden z najlepszych thrillerów jakie miałem okazję czytać i dziwię się jeszcze, że nie sięgnęli po niego ludzie od psucia książek w Hollywood.


Bonus: Łapcie i czytajcie kolejne książki tegoż autora, co i ja zamierzam uczynić.


piątek, 23 stycznia 2015

Domofon - Zygmunt Miłoszewski

Przedstawiam Państwu Zygmunta "Kopernika" Miłoszewskiego, człowieka, który tak jak słynny astronom udowodnił coś, co się współczesnym w głowach nie mieściło. Polak może napisać dobry horror. Aż strach pomyśleć, co nam jeszcze udowodni w najbliższym czasie.



Co to: Horror. Polski. Co prawda na okładce wydawca umieścił reklamę takiej treści: "Najmroczniejszy thriller (...)", ale niech to nikogo nie zmyli. Autor tej reklamy widocznie nie rozpoznałby horroru, nawet gdyby ten kopnął go w dupę.

Co autor miał na myśli: Młode małżeństwo przeprowadza się do Warszawy, aby wystartować z werwą w dorosłe życie. Zamierzają dać się porwać szalonemu życiu w stolicy: pobudka - metro - praca - metro - spać. Warszawa wita ich wielopoziomowym trupem - ktoś próbował wydostać się z windy, prawie mu się udało, to znaczy głowa wyszła, reszta nie.

Przy okazji poznajemy pozostałe osoby dramatu: policjantów, a także innych mieszkańców domu. Trup bez głowy powinien dać naszej parze sporo do myślenia, czytelnik chce zakrzyknąć: "ludziska, uciekajcie". Jednak horror rządzi się swoimi prawami, a kto ich nie zna, niech obejrzy sobie film "Krzyk". Cycata blondyna musi uciekać na piętro swojego domu, a bohaterom mógłby spaść na łeb wielki szyld "tu straszy, zaleca się salwować ucieczką", nic to nie pomoże. Akcja ze strony na stronę się zagęszcza, dochodzą świeże postacie, nowe wątki, aura tajemnicy i grozy narasta.

Niczym w "Alternatywy 4" śledzimy poczynania mieszkańców jednego bloku w sytuacji kryzysowej. Ludzi różnych z bardzo odmiennym podejściem do życia. Jest tu nawet cieć, ale do Anioła mu daleko.

Horror najlepiej się sprawdza, jeśli bazuje na naszych lękach. Tutaj jest całkiem nieźle: ciemność, zagrożenie spokoju naszego domu, bezsilność wobec agresji, nocne koszmary. Dodatkowo autor pokazuje nam, jak zmienia się ludzka natura w chwili zagrożenia śmiercią, jakie demony z nas potrafią wyjść.

Warszawskie Bródno nie potrzebuje specjalnie pomocy uzdolnionego pisarza, by stać się tłem horroru. Sam autor przyznaje, że pomysł na powieść pojawił się podczas jazdy windą w jednym z bródnowskich bloków. Nie dziwię się wcale. Niżej podpisanemu również zdarzyło się jechać, chociaż po głowie tłukła mi się raczej inna myśl: czy dojedziemy?

Co zachwyca: Ciekawie czyta się to dzieło, jeśli jest się na bieżąco z twórczością autora. Widać początki tego, co zachwyca w jego następnych książkach: opisy życia codziennego, małych ludzkich dramatów,  codzienności, celne riposty, naturalne dialogi. Widać jak na dłoni, jaką drogę przebył Miłoszewski, jak dużo się uczy na swoich błędach, jak szlifuje to, w czym jest tak dobry.

Co przeszkadza: Zaniechanie niektórych linii akcji. Bardzo ciekawie zbudowane postacie policjantów nie biorą udziału w finale, ani nawet półfinale. A szkoda.

Warto?: Zdecydowanie. Raz, że to Zygmunt "Kopernik" Miłoszewski. Dwa: polski horror i to dobrze napisany. Trzy: to dobra książka.


Bonus: Bardzo bym chciał, aby autor wziął kiedyś na warsztat naszą historię i popełnił coś w tym temacie. Mamy co prawda znakomitych pisarzy, którzy genialnie poruszają się w temacie, jak choćby Jacek Komuda, ale z chęcią bym zobaczył podejście do tematu w wykonaniu Zygmunta "Kopernika" Miłoszewskiego.


poniedziałek, 19 stycznia 2015

[Biedronka] Twoje serce należy do mnie - Dean Koontz

Nie przez przypadek recenzja tej książki następuje zaraz po "Przebudzeniu" Kinga. To też powieść grozy, na której to przykładzie wyjaśnimy sobie dlaczego King to król horrorów, natomiast Koontz niekoniecznie.


Co to: Thriller z elementami grozy.

Co autor miał na myśli: Ryan Perry, lat trzydzieści, milioner, w szczęśliwym związku z atrakcyjną kobietą. Niestety, wysiada mu pikawa i jedynym ratunkiem jest przeszczep. Rozpoczyna się wyścig z czasem, którego stawką jest życie głównego bohatera. Niby sprawa, która moze przydarzyć się każdemu (oby nie!), ale jak by było tego wszystkiego mało, to jeszcze wokół Ryana zaczynają się dziać dziwne rzeczy.

Autor stworzył ciekawą powieść. Pomysł jest niezły, zaskoczeń kilka także znajdziemy, mamy tutaj nawet trochę kryminału. Wszystkiego jest po trochu i wszystko fajne. Co mi się nie podoba i dlaczego Kinga stawiam nad Koontzem?

Akcja w książce się rozwija, rozwija i rozwija, wciąż się rozwija i nagle łup! Koniec. Było i ni ma. Podsumowanie akcji, zamknięcie prawie wszystkich wątków, puenta etc następuje na tak małej przestrzeni, że aż szkoda gadać. Ma się wrażenie, jak by autor pisał z werwą swoją powieść, a nagle z kuchni żona zawołała:
- Stary, kończ to pisanie bo trzeba pozmywać!
- Jeszcze tylko kilka stron kochanie.
- Ty mi tu nie kochaniuj, tylko kończ i do garów!

No i autor mrucząc coś pod nosem na temat zalet współżycia małżeńskiego szybko zakończył sprawę. A szkoda, bo jeszcze 60 stron by się tej książce przydało.
Inaczej jest u Kinga w "Przebudzeniu". Widać zdecydowanie, że King w domu zmywać nie musi, czyli albo ma zmywarkę albo fajną żonę.

Co zachwyca: Koontz ma naprawdę świetną rękę do plastycznych opisów. Czytając opis ataku serca u bohatera sami zaczynamy odczuwać dolegliwości.

Co przeszkadza: Brak spójności, nie zakończenie wszystkich wątków, zakończenie "po łebkach".

Warto?: Jak za dychę z Biedronki to można kupić.



Bonus: Nie ma bonusika, bo w sumie nie ma za bardzo o czym pisać. Przeciętna książka dobrego autora, jednakowoż czyta się dość łatwo i szybko.


piątek, 16 stycznia 2015

Przebudzenie - Stephen King

Dla Polaka amerykańskie podejście do religii jest co najmniej dziwne. Podobnie jest pewnie w drugą stronę. Tak jak my się śmiejemy z ich telewizyjnych kaznodziejów, tak oni z naszych moherowych beretów. Jestem pewien. King się nie śmieje. King opisuje. King zmusza do przemyśleń. King to King.


Co to: Powieść grozy w klasycznym i jedynym stylu, nie do podrobienia i niepodważalnym. 100% Kinga w Kingu.

Co autor miał na myśli: Jest to opowieść o życiu pewnego chłopaka. Poznajemy go jako smarkacza bawiącego się żołnierzykami, towarzyszymy mu we wszystkich etapach życia, w których cały czas przewija się pewna postać, pastor Charles Jacobs. Jamie Morton - bo tak się nasz główny bohater nazywa - zwie go "piątą osobą dramatu". To ktoś taki, kto nie jest w twoim życiu na pierwszym, ani nawet na drugim miejscu, ale pojawia się co jakiś czas i wrzuca je na nowe tory. Pewnego dnia pastor wstrząśnie całym miasteczkiem wygłaszając "Straszne Kazanie". Od tego dnia życie głównego bohatera już nie będzie takie samo a każde spotkanie z duchownym będzie jak wchodzenie na wysoką górę, na której czeka bardzo mocny finał historii. King nie zawsze radził sobie z zakończeniami, tym razem spisał się na medal.

Ale to tylko wierzchołek góry lodowej. Będzie o religii, cudach, nauce, przemijaniu. I przebudzeniu. W oryginale powieść nosi tytuł "Revival" i słowo to ma wiele znaczeń, oznacza m.in. odrodzenie, także religijne. Ta książka posiada mocne drugie, a nawet trzecie dno. Jest tutaj sporo o prawdzie, o tym jak pięknie opakować kłamstwo, o iluzji, jaką nam sprzedają nie tylko księża, ale i wszyscy wokół. Jednak nie jest to broń Panie Boże książka antyreligijna. Pamiętajcie, że zakwalifikowałem ją do powieści grozy, a nie filozofii, zatem nie spodziewajcie się tutaj Coelho.

Książka jest bardzo sprawnie napisana wg klasycznego schematu Stephena Kinga:
  • przez 250 stron poznajemy bohaterów,
  • potem zawiązuje się akcja,
  • książka się kończy i jesteśmy źli, że to tak szybko,
Ciekawym zabiegiem są nawiązania do innych książek Kinga, jak choćby "Joyland". Nawet radzę przeczytać "Joyland" wcześniej, bo ułatwi nam to zrozumienie choćby tego, co oznacza "ćwok", czyli określenie używane dość często w "Przebudzeniu". Oprócz tego mamy nawiązania do innych dzieł literackich, muzycznych etc.

Mocno nam pomoże także lektura książki Marka Wałkuskiego "Wałkowanie Ameryki". Jest tam cały rozdział dotyczący religijności Amerykanów, jest to wręcz podręcznik do czytania "Przebudzenia".

Co zachwyca: 100% Kinga.

Co przeszkadza: Nic.

Warto?: Zdecydowanie. King im starszy, tym lepszy.


Bonus: Zdarzały się Kingowi książki słabsze. Ba, można powiedzieć, że niektóre wręcz niestrawne ("Bezsenność"). Wieszczono mu szybki koniec i powrót do nałogów - no bo przecież to takie polskie, jak człowiekowi nie idzie, to kurs na monopolowy. A King przeca swoje przejścia z gorzałką miał. Może i są tacy, którzy by chcieli powrotu tych dni, wszak wtedy powstawały takie cuda jak "Lśnienie". Niech zatem idą precz,  bo King bez używek pisze świetnie, czego dowodem jest ta książka.
Będzie tutaj sporo recenzji książek Kinga, ponieważ autora uwielbiam. Już za kilka dni "Pan Mercedes".

Uwaga!
Na okładce książki widnieje informacja: "Coś się stanie... Rozszerzamy rzeczywistość!"
O co chodzi?
Otóż instalujemy na jakimś mobilku aplikację "Actable", po czym odpalamy ją, kierujemy kamerę na okładkę i czekamy. Co się stanie? Coś bardzo fajnego - polecam :)


wtorek, 13 stycznia 2015

[Biedronka] Rysio Snajper - Kurt Vonnegut

To nie jest najlepsza książka Vonneguta. Mówię to z pełną świadomością człowieka, który żadnej innej jego autorstwa nie czytał. Jeśli ta jest najlepsza, to po żadną inną sięgać nie warto.


Co to: Czarna komedia o zbrodni i karze. Tak reklamuje wydawca. Czarny humor trzeba chyba zostawić Anglikom, bo są w nim mistrzami. Vonnegut nie jest (przynajmniej w tym przypadku).

Co autor miał na myśli: Rudy Waltz jest narratorem tejże opowieści i to jego  życie i twórczość jest osią wydarzeń. A trzeba przyznać, że w jego rodzinie dzieje się dużo. Rodzina to liczna, każdy jest w pewnym stopniu oryginałem i czytając skojarzyło mi się to z pewnym dowcipem, który to przytoczę na końcu.

Do tej pory możecie odnosić wrażenie, że książka jest tragiczna, jednak tutaj zawołam za Władysławem Jagiełłą "wstrzymać ciężkie hufce, nie oni pierwsi". To nawet dobra książka, tylko jakaś tak niedokończona.

Po pierwsze: ma się wrażenie jakby autor miał świetny pomysł na całość, mocno się rozpędził w pisaniu i nagle stwierdził, że nie wie o czym dalej tu klepać. Tak do połowy książkę czyta się bardzo dobrze, a potem co najwyżej przeciętnie.

Pod drugie: skojarzył mi się "Forrest Gump". Mamy tutaj człowieka z dość osobliwym życiorysem, no bo kto może się pochwalić faktem, że jego ojciec i Hitler byli serdecznymi przyjaciółmi? Jednak nie ma tutaj żadnego pazura, żadnego wyrwania z butów, nagięcia rzeczywistości jak to w przypadku Gumpa. Przypomina to trochę dowcip zasłyszany na imprezie u cioci: jak wujek go powiadał, był super, ale gdy sami go opowiadamy, to jest jakiś taki kiepski. Cała historia właśnie jest tak podana, jakby autor nie umiał jej odpowiednio opowiedzieć.

Co zachwyca: Momentami bardzo fajnie pisana książka. Jest kilka głębokich przemyśleń o sensie życia. Motyw artystycznego romansu ojca bohatera z Hitlerem mistrzowsko podany.

Co przeszkadza: Mamy wrażenie, że można to wszystko było lepiej napisać.

Warto?: "Rzeźnia nr 5" to podobno arcydzieło. Dlatego też wyruszam na poszukiwanie tej książki, a wy sami się zastanówcie, czy wolicie zaczynać, podobnie jak ja, przygodę z Kurtem Vonnegutem od przeciętnego "Rysia snajpera", czy też może od takich dzieł jak wspomniana "Rzeźnia nr 5" czy "Śniadanie mistrzów".



Bonus: Zacytuję jeden akapit, który bardzo mi się spodobał i w pewnym sensie oddaje nastrój książki:
Ty, ja, twoja matka i twój brat wywodzimy się z solidnej pozbawionej wrażliwości, wyobraźni i wdzięku, jołopowatej niemuzykalnej niemieckiej rasy, której zaletą jest to, że nie ustaje w pracy. Masz przed sobą człowieka, któremu schlebiano, którego okłamywano i któremu przeszkodzono w wypełnianiu jego prawdziwego przeznaczenia, czyli życia w świecie biznesu, świadczenia niewdzięcznych, ale pożytecznych usług swojej społeczności. Nie odrzucaj swego przeznaczenia w sposób, w jaki ja to uczyniłem. Bądź tym, do czego zostałeś stworzony. Bądź farmaceutą!

Zazwyczaj wydawca podaje na okładkach wyjątki z recenzji, w przypadku autorów amerykańskich z The New York Times na przykład. Tutaj jest podobnie, ale nie ma nawiązań do tejże książki, tylko enigmatycznie "O twórczości Vonneguta". Czyżby za oceanem nikt nie rozpływał się w zachwytach na tym dziełem?
Jednego jestem pewien, ciężko wydać 10 zł lepiej, jeśli jest się licealistką i chce się wyglądać na światową intelektualistkę. Z tą książką pod pachą mamy to zagwarantowane!

Aha, miał być dowcip. No to bum, jakoś mi się ten dowcip skojarzył. To bardzo luźne skojarzenie. No ale miało być męskie spojrzenie...
Uwaga. Jest sprośny, obrzydliwy, ale należy do amerykańskiej klasyki "Stand Up Comedy". Uwaga - 18+. I po angielskiemu. i naprawdę nie dla każdego.



sobota, 10 stycznia 2015

Gniew - Zygmunt Miłoszewski

Nienawidzę Zygmunta Miłoszewskiego za to, że wywindował polski kryminał na poziom światowy, a następnie go porzucił. Poza tym to spoko gość!


Można zaryzykować, że to kryminał. Jednak niejeden "wielki pisarz jedynie słusznej literatury obyczajowej" oddałby swoją rękę za taki talent w opisywaniu ludzi, zwyczajów i szarej codzienności zwykłych miast, jakim obdarzony został Miłoszewski. Tutaj mamy do czynienia z dziełem, które przy okazji kryminału pokazuje nam Polskę taką jaką jest. Bez różowych okularów, ale i bez szarego filtru.

Co to: Kryminał, którego akcja rozgrywa się w Olsztynie. Trzecia część trylogii o prokuratorze Teodorze Szackim (poprzednie to "Uwikłanie" i "Ziarno prawdy") dotyka tematu przemocy w rodzinie i gniewu ludzkiego samego w sobie. Jednak jeśli ktoś się spodziewa wynurzeń na temat pijaków bijących swoją żonę za zbyt słoną zupę, będzie mocno zaskoczony. Przypadki, z jakimi spotykamy się w "Gniewie" są różne, nieraz zmuszające nas do refleksji nad samym sobą, ale i do tego, czy aby nie przyjrzeć się sąsiadowi z naprzeciwka.

Co autor miał na myśli: Szacki mieszka obecnie w Olsztynie i wraz z nim schodzimy do podziemnego schronu, aby przyjrzeć się odnalezionemu przez policję szkieletowi. W Olsztynie mówią na to "odfajkować Niemca", bo szkielet najpewniej pochodzi z czasów II Wojny Światowej. Jak zagadka może się wiązać z takim archeologicznym znaleziskiem? Oj może. Tradycyjnie nie uchylam nawet rąbka fabuły, żeby nie psuć zabawy. Jednak zagadka kryminalna jest bardzo ciekawa, szukamy nie tylko zabójcy ale i motywu. Autor zgarnął to co najlepsze z innych podgatunków kryminału: z Norwegii pogodę, z Ameryki brygadę z serialu "Bones", jednak zrobił to w tak sprytny sposób, że nic mu nie można zarzucić. Niech jednak wstrzyma się ten, kto pomyśli, iż oskarżam autora o plagiaty. Nic z tych rzeczy. Wszystko jest bardzo "Miłoszewskie".

Olsztyn jest pokazany wyśmienicie i zaraz po lekturze planujemy wyprawę do perły Warmii. Dostajemy do ręki swoisty przewodnik po mieście i podobnie jak to było w przypadku Sandomierza w poprzedniej części cyklu, zapoznajemy się faktami, o których mieszkańcy przyjezdnym nie wspominają. Wiem co mówię, bo chociaż Olsztyna jeszcze nie wizytowałem, to jestem mieszkańcem Sandomierza, zatem wierzę autorowi bezwzględnie. I to uwielbiam w Miłoszewskim, że czytając jego książki wierzymy mu i już. Bezapelacyjnie. Nie biegamy do słowników, Google i tym podobnych, po prostu skoro autor napisał, że w restauracji "Staromiejskiej" warto zjeść kołduny w rosole, to po przyjeździe do Olsztyna tam skieruję swe kroki. Amen.

Wysłuchałem wywiadu udzielonego przez autora dla Radia Olsztyn (link na końcu wpisu) i polecam się z nim zapoznać (po lekturze). Pokazuje, że dystans do samych siebie olsztynianie jednak mają.
No dobra, kryminał kryminałem, ale co po za tym? Humor. Książka jest zabawna i wybuchy śmiechu gwarantowane. Mnóstwo celnych, śmiesznych opisów, zabawy słowem jak i niezwykle celnych obserwacji. Wszystko podane z klasą i wyczuciem.

Dodatkowo kronika codzienności, czyli opis systemu sygnalizacji świetlnej Olsztyna (niesamowity!), ohydnej architektury powojennej, czy krótki esej na temat płyty paździerzowej, to wszystko zachwyca i tego w innych kryminałach się nie spotyka.

Co zachwyca: To po prostu zajebista książka. Wszystko jest takie jak być powinno. Zachwyca humor, rewelacyjne opisy miasta i treść w ogóle. Nie ma żadnej "gry na czas" czy "płacą mi od słowa".

Co przeszkadza: Sporo osób narzeka na zakończenie, mi osobiście się podobało. Przeszkadzają natomiast nazwiska niektórych bohaterów. Przypomina mi to starania nowobogackich rodziców w wymyślaniu jak najbardziej porąbanego imienia dla swojego dziecka.

Warto?: Książka jest obowiązkową pozycją dla każdego czytelnika. Nie lubisz kryminałów? Nie przejmuj się, kryminał to jedynie 50% zawartości. Nie będziesz żałował. Mogę tutaj śmiało zareklamować książkę hasłem: "jak nie przeczytasz toś dupa!"



Bonus: Zygmunt Miłoszewski jest w Polsce autorem niespotykanym. Pisze książki dopracowane, nie patrząc na gatunki. Z Szackiego pewnie mógłby żyć długo i szczęśliwie produkując kolejne części, jednak porzuca taką drogę głośno oznajmiając, że to skończona trylogia. W dodatku kryminał schodzi na psy, więc on napisze coś innego. W czasach, gdy fascynacja kryminałem jest znowu modna. Jest taki jeden pisarz, który zapowiadał koniec swojej wielkiej serii, a jednak pokusił się o kontynuację po wielu latach. Książka wyszła mierna, ale hajs się pewnie zgadza. Oby tutaj nie było podobnie.
Kolejną sprawą jest fakt, że jego książki są cholernie dobre. Od początku do końca napisane z równym poziomem.
I jeszcze jedno: nie zależy mu na ich filmowaniu, co wiele razu podkreślał w wywiadach.

Link do wywiadu z autorem dla Radia Olsztyn:




piątek, 9 stycznia 2015

[Film] - Łowcy głów - Jo Nesbø

Nie dalej jak wczoraj zachwalałem książkę "Łowcy głów" autorstwa Jo Nesbø. Wspomniałem, że doczekała się sfilmowania, a dzisiaj wiedziony ciekawością oddałem się przyjemnemu seansowi filmowemu.
Jak wypada film na tle książki?


Film zmajstrowali Norwegowie do spółki z Niemcami. Zatem nie ma co się spodziewać amerykańskich zagrywek typu pisk opon nawet jeśli auto stoi na parkingu. Mimo braku tanich, hollywoodzkich chwytów film ogląda się przyjemnie.
Mocną stroną jest obsada, a szczególnie Nikolaj Coster-Waldau, który gra Jaimie Lannistera w "Grze o tron". Pozostałe role równie dobrze zagrane i nie ma się czego czepiać, bo występuje tam czołówka aktorska Norwegii. Jak choćby Aksel Hennie znany z roli w najnowszym "Herkulesie".

Film obfituje w brutalne sceny (ale mniej, niż w książce), są też nagie panie i panowie. Pamiętajmy jednak, że to mocny film, thriller pełną gębą. Są strzelaniny, pościgi etc.

Co do zgodności z książkowym pierwowzorem, to trzon historii pozostał niezmieniony. Jednak pewne odstępstwa od fabuły są, czasem konieczne (sceny w wychodku nie dało się chyba odwzorować w 100% :P) czasem jak dla mnie niepotrzebne. Tym bardziej, że zmian dokonano w kilku dość ważnych momentach, które w książce zaskakują najmocniej. Nie ma to jednak wpływu na całość, historia kończy się tak samo. Jednak nawet jeśli czytaliście książkę, to na filmie nudzić się nie będziecie. A jeśli nie czytaliście, najpierw książka, potem film. Koniecznie.

Linki:
Zwiastun:

Opis na IMDB
Opis na Filmweb

[Biedronka] Łowcy głów - Jo Nesbø

Ostatnio Biedronka i Lidl rzucają na sklep tytuły w niezłej cenie, no bo dycha za książkę to cena fajna. Zatem w miarę możliwości postaram się przynajmniej jeden tytuł z każdej promocji dość szybko zrecenzować, żeby zachęcić (tudzież zniechęcić) do zostawienia tej oszałamiającej kwoty w kasie.
Dziś książka z Biedronki.


Co to: Książka sensacyjna/thriller, z na tyle gęstą i zaskakującą akcją, że została sfilmowana.

Co autor miał na myśli: Roger Brown to "Łowca głów". Nie biega za ofiarami po Amazonii i nie zmniejsza głów swych ofiar wieszając ich przy pasku jako trofeum. To norweski łowca głów, czyli facet zajmujący się rekrutacją pracowników wysokiego szczebla.. Możesz mu zlecić wyszukanie najlepszego kandydata na stanowisko dyrektora w twojej firmie, a on to zrobi. Najlepiej. Bo nigdy się nie myli, jest królem. Ma także piękną żonę, wspaniały dom i problem jak każdy Polak (bo raczej nie Norweg) - rachunki do opłacenia, tym bardziej że prowadzą z małżonką zbyt wystawny tryb życia. Płynność finansową zapewnia mu fucha po godzinach, czyli kradzieże obrazów. I to by wystarczyło na porządny film akcji, ale Nesbø tutaj dopiero zaczyna. Brown napotyka na swojej drodze idealnego kandydata na szefa pewnej firmy zajmującej się technologią GPS. Przypadek sprawia, że delikwent odziedziczył po babci uważane za zaginione dzieło Rubensa "Polowanie na dzika kalidońskiego". I tutaj można odliczyć: 3,2,1 AKCJA!
Rozwój wydarzeń jest szybki jak sraczka i równie nieprzewidywalny.Ot wydaje nam się, gość będzie chciał po prostu buchnąć Rubensa. No to tylko się tak nam zdaje...
Książka ma niesamowite tempo i to, co lubię najbardziej, a spotykam rzadko: ZAMORDYZM. Po prostu jak cię złapię za mordę to nie wypuści, aż skończysz. Tutaj nie ma przestojów, pindolenia i opisów. Tutaj się dzieje i to dzieje, że ho ho! Akcja jest wartka i bardzo fajna. W dodatku do końca nie wiadomo "kto-kogo-i-dlaczego".

Co zachwyca: Akcja. Od pierwszej do ostatniej strony. Jak już wam się będzie wydawało, że wszystko wiecie, to się zdziwicie najmocniej. Gwarantuję.

Co przeszkadza: Nic. Mi nie przeszkadzało nic.

Warto?: Za taka cenę to grzech nie kupić.




Bonus: Oczywiście to wydanie biedronkowe, czyli kiepski papier, mały format, klasyczne "kieszonkowe". Ale to też nie jest książka, do której się wraca.

środa, 7 stycznia 2015

Wyspa na prerii - Wojciech Cejrowski

Nie śledzę jakoś specjalnie poczynań W.C., dlatego książka napadła na mnie całkiem z zaskoczenia podczas zakupów w galerii handlowej. Kupiłem. Ogólnie uważam, że można odpuścić sobie oglądanie jego programów, śledzenie kontrowersyjnych wypowiedzi, można się nie zgadzać z radykalnie religijnym podejściem do życia, ale jego książki przeczytać po prostu trzeba.



Co to: Książka podróżnicza... Tak jakby.  No bo wielkiej podróży tu nie ma, ot po prostu autor zamieszkał w Arizonie. Można zatem stworzyć nowy gatunek: literatura tubylcza. Wszak opisuje swoje przeżycia wśród tubylców.

Co autor miał na myśli: Wojciech Cejrowski posiada dom w Arizonie. Po wielu latach nieobecności postanawia w nim zamieszkać. Dom, to klasyczny "domek na prerii", z dala od wszelkiej cywilizacji. Siadając autorowi na ramieniu razem z nim uczymy się życia wśród Amerykanów. Życia niezwykle ciekawego, pełnego pułapek i niespodzianek, nierzadko śmiertelnie groźnych.
Jako że W.C. to bardzo dobry gawędziarz, to historia jest opowiedziana ciekawie i z polotem. Tak mniej więcej od połowy, bo do tego momentu jakoś strasznie zamula. Jeśli przetrwamy ten nieciekawy czas lektury, to zaczyna się OPOWIEŚĆ jakich mało. Wszystko z pozycji człowieka, który sprowadza się do obcego miejsca, musi założyć prąd w domu, coś jeść, pić, kupić choinkę, no bo święta idą. Poznaje sąsiadów, zakłada trawnik, idzie na potańcówkę. Wszystko to niby proste, a jednak tak całkowicie inne niż u nas. Inne, a zarazem normalne. Kolejne strony pokazują nam prostotę życia przeciętnego Amerykanina, ale nie prostotę "prostaka", ale człowieka, który żyje normalnie w normalnym kraju. W kraju, w którym jeśli chcesz zmienić nazwisko, to po prostu to robisz, a urzędnika widzisz tylko w razie niesamowitego zbiegu okoliczności. Bo tutaj kraj jest dla Ciebie, a nie na odwrót. Z upływem kolejnych stron zdajemy sobie sprawę, jak nienaturalnym i chorym organizmem jest Unia Europejska i jak Europejczyk potrafi sobie wszystko skomplikować.

Co zachwyca: Rewelacyjnie ukazany obraz życia w U.S.A. Jako że sam tam nie byłem, muszę wierzyć autorowi na słowo, ale jeśli jest jak W.C. pisze, to ja chce do Ameryki.

Co przeszkadza: Czasem trudno uwierzyć, że to wszystko prawda... No i początek książki jest dość toporny.

Warto?: Koniecznie. Całkowicie inna lektura niż "Gringo..." czy "Rio Anaconda", jednak warta każdej wydanej na nią złotówki.



Bonus: Mam na rozkładówce dwie kolejne książki o Ameryce: "Wałkowanie Ameryki" i "Ameryka po kawałku" autorstwa Marka Wałkuskiego, zatem w najbliższych tygodniach będzie małe porównanie dwóch spojrzeń na U.S.A. Pisane z dwóch całkowicie różnych perspektyw, przez dwóch całkowicie innych ludzi, a jednak tak podobne... Coś w tym musi być.
Warto wspomnieć, że książka jest pięknie wydana. Rewelacyjna oprawa graficzna, papier wysokiej jakości. Dodatkowo bogato ilustrowana fotografiami.


sobota, 3 stycznia 2015

"Jaskiniowiec" - Jørn Lier Horst

Oto kryminał. Norweski. Skandynawski. Do bólu norweski. Do bólu skandynawski. Można powiedzieć, że jest to tak norweski kryminał, że aż skandynawski.


Co to: Kryminał norweski. Powtarzam się, wiem. Jednak od samego początku jest wszystko zgodnie z norweskim wzorem: zimno, ciemno i do domu daleko. Wszystko jest klasyczne: jest trup (a nawet dwa), jest policjant, jest dziennikarka. Jest śnieg. Są zaspy. Jest ciemno. Ciągle pada śnieg. Tworząc zaspy. Które trzeba odśnieżać. A potem znowu pada śnieg...

Co autor miał na myśli: Komisarz William Wisting rozwiązuje zagadkę śmierci człowieka znalezionego pod choinką. W śniegu. Jego córka natomiast pisząc artykuł o samotności drąży sprawę zgonu w jej sąsiedztwie. Samotny człowiek zostaje znaleziony w swoim fotelu przed włączonym telewizorem kila miesięcy po swojej śmierci. Dzielnie walcząc ze śniegiem, śliskimi drogami i zaspami dociekliwa i marznąca dziennikarka powoli łączy fakty. Równoległe jej ojciec chuchając w ręce i brnąc przez zwały śniegu tropi mordercę. Aha, dodatkowo jednym z głównych bohaterów jest samotność. Jak by komuś było mało śniegu.
I tak sobie tropią i dociekają. Ot, skandynawski kryminał. Żadnych dowcipów, szalonych postaci, nawiązań popkulturowych. Jest trup, jest policja, jest śledztwo, jest finał. Jest śnieg.

Co zachwyca: Jak to u Skandynawów: niby nic a jednak wciąga. Mimo dość prostego scenariusza, schematyczności i mało wartkiej akcji czyta się dobrze. Taka to cecha pisarzy norweskich. Czytamy aż tu buch! - koniec.

Co przeszkadza: Norweskość. Serio, bohaterowie odśnieżają większą ilość śniegu niż warszawski Zarząd Oczyszczania Miasta w ciągu zimy stulecia. Po lekturze dziwimy się, że ci Norwegowie jeszcze się sami nie powybijali jak lemingi. Taka tam depresja.

Warto?: Dla fanów kryminałów skandynawskich pozycja obowiązkowa. Dla fanów kryminałów dobra książka. Dla pozostałych nic ciekawego.



Bonus: Zadziwiający jest w Polsce fakt uwielbienia dla autorów z mrocznej północy. "Skandynawski kryminał" brzmi niemal magicznie, jak niemiecka solidność, francuskie wino, szwajcarski bank, ruska mafia. Przeczytałem kilka i oprócz pierwszej części cyklu "Millenium" Stiega Larssona nic mnie na kolana nie powaliło. Będzie jeszcze u mnie kilka recenzji książek Jo Nesbø czy Camili Läckberg, więc będzie sporo okazji do dyskusji.
"Jaskiniowiec" to kryminał 2012 roku w Norwegii, o czym dumnie zawiadamia wydawca na okładce, tytułując autora "nowym Jo Nesbø". Choćby z tego powodu warto po książkę sięgnąć, żeby dowiedzieć się czy tak aby jest na pewno. Ale nie radzę zaczynać przygody z kryminałem od tej właśnie książki.

piątek, 2 stycznia 2015

"Rzeki Hadesu" - Marek Krajewski

Specyfiką książek Marka Krajewskiego jest to, że nie musimy ich czytać w kolejności powstawania. Zawsze w ten czy inny sposób bohaterowie zostaną nam przedstawieni, takoż i miasta, w których dzieje się akcja, a intryga zazwyczaj jest nie powiązana z innymi tytułami.


Co to: Kryminał osadzony w przeszłości. Tym razem wizytujemy cudowne polskie miasto Lwów w okresie przedwojennym, oraz paskudny (bo zrujnowany) Wrocław po II Wojnie Światowej. Autor serwuje nam zatem podróż podwójną, a i zagadki także osobne dla każdego z miejsc, aczkolwiek w pewien sposób ze sobą powiązane. Bohaterem jest Edward Popielski i jest to trzecia książka z jego przygodami. Jednak znajomość dwóch poprzednich wymagana nie jest.

Co autor miał na myśli: Jak to u Krajewskiego nie mamy tu jednowymiarowej akcji. Z jednej strony poznajemy przedwojenny Lwów, z drugiej powojenny Wrocław, z trzeciej tropimy zwyrodnialca porywającego dzieci. Będą gwałty, dziwki i pedofile. I nic o fabule więcej napisać nie mogę, żeby nie psuć zabawy, bo akcja jest dość gęsta, zwroty są, a jakże!
 Przypominam, że książek tego autora nie czytamy z pustym żołądkiem, bo długo nie wytrzymamy. Bohaterowie na okrągło oddają się uciechom suto zastawionego stołu, wszystko podlewając dobrą wódką. I ja to kocham. Podobnie jak autor uważam, że asceza jest dla świętych. Łapanie przestępców zaś zaostrza apetyt, a mroczny świat burdeli, spelunek i przemytników na trzeźwo jest nie do przyjęcia, zaś wódka Baczewskiego wyostrza zmysły śledczych. Opisy miasta nie są nachalne, czasem nawet takie jakby od niechcenia i chyba w tym tkwi cała magia. Przewracając kolejne strony wiemy, że autor w Lwowie był i miasto pokochał, a Wrocław zna jak własną kieszeń. Dwóch jest mistrzów takiego opisywania miejsc w Polsce, a drugim jest Zygmunt Miłoszewski. Wszystkiemu autentyzmu nadaje gwara lwowska, której podręczny słowniczek znajdziemy na końcu książki.

Co zachwyca: Zachwyca głównie tło, czyli lokalizacje. Po lekturze odczuwamy niemożebną chęć powrotu Lwowa w granice Rzeczypospolitej. Kolejnym skutkiem ubocznym jest nabycie pewnej świadomości biesiadnej, która zaowocuje podczas najbliższej wizyty w restauracji, gwarantuję. Ciężko nam będzie zamówić po prostu schabowego i colę, będziemy żądać karafkę zmrożonej wódeczki, do tego zestaw odpowiednich mięs, galaret i deserów wprost z lwowskiej cukierni.

Co przeszkadza: Jak wyżej. Cały ten świat spycha sedno kryminału, czyli zagadkę, na drugi plan. Będzie to przeszkadzać purystom kryminalnym. Mi nie przeszkadzało. Zagadka zaś, jak na Krajewskiego, jest wielce złożona i dość ciekawa. Przeszkadzają także zbyt plastyczne opisy zachowań zwyrodnialców. Aż ciarki przechodzą po plecach, a ze względu na tematykę czasami jest niesmacznie.


Warto?: Ależ oczywiście.