środa, 25 lutego 2015

Forrest Gump - Winston Groom

Pokażcie palcem kogoś, kto filmu "Forrest Gump" nie zna lub chociaż o nim nie słyszał, widok rzadki niczym dziewica w gimnazjum. Absolutnie genialny, sześć Oskarów, top 100 wszech czasów, najlepsza rola Toma Hanksa i tak dalej. Zgadzam się, ale co z książką? Powieść Winstona Grooma przykrył cień ekranizacji. Czy słusznie? To bardzo trudne pytanie, bo ekranizacja nie jest typowa.

Co to: Powieść o życiu.

Co autor miał na myśli: Pierwsze zdanie tej książki mówi o niej wszystko: "Jedno wam powiem: życie idioty to nie bułka z masłem." Od tego pierwszego zdania poznajemy świat oczami poczciwego, wesołego i prostego chłopaka z IQ 70. Zdaje sobie doskonale sprawę z tego, że orłem nie jest, jednak stara się najlepiej jak może. Sam twierdzi, że w życiu nieźle mu poszło. Fakt, poszło mu nawet nieco lepiej, niż nieźle. 
W tej jednej osobie kumuluje się cały amerykański sen, czyli kariera, pieniądze, sukcesy sportowe, wielka miłość. Oczywiście wszystko co dzieje się w życiu Forresta jest całkowicie i zupełnie przypadkowe, praktycznie każde jego osiągniecie to skutek nieporozumień, dobrych intencji chłopaka opacznie rozumianych przez innych, krótko mówiąc jeden wielki festiwal pomyłek. Wszystko opowiedziane specyficznym językiem człowieka z IQ 70, zdania proste, czasem poprzekręcane słowa. Trochę mi to przypomina "Konopielkę", która też jest pisana językiem narratora, czyli chłopa z odciętej od świata wsi.

Przechodzimy od razu do porównania z filmem. Dlaczego? Otóż jak powstał film? Po zapoznaniu się z obydwoma dziełami nasuwa mi się jedno porównanie: twórca filmu gdzieś na suto zakrapianej imprezie usłyszał całą historię opowiedzianą w książce, na drugi dzień postanowił ją spisać, ale pamiętał to wszystko jak przez mgłę. "Pamiętam, że spotyka prezydenta i jest śmiesznie, ale jak to do końca było?". Efekt jest taki, że film zachowuje ogólną ideę książki, czyli sposób narracji, szalone przygody bohatera, jednak szczegóły są inne. Oglądając film i czytając powieść dostajemy dwie historie opowiedziane w ten sam sposób i w żadnym przypadku nie będziemy się nudzić. Różne postacie stają na drodze bohatera, różnie się wszystko układa i różnie kończy. Są etapy w życiu Forresta pojawiające się tylko w książce jak i tylko w filmie. 
Warto sięgnąć po obydwie pozycje.

Co zachwyca: Język i sposób narracji, niezwykle szybki i płynny. Było to pewnie spore wyzwanie dla tłumacza.

Co przeszkadza: W pewnym momencie autora ponosi taka fantazja, że opowieść przestaje być wiarygodna. W filmie tak mocno się nie  rozbujali.

Warto?: Zdecydowanie. Zarówno film jak i książka.


Bonus: Mało kto wie, że książka ma swoją kontynuację.


środa, 18 lutego 2015

Pomnik Cesarzowej Achai t. IV - Andrzej Ziemiański

Ćwiczenie: bierzemy kartkę i wypisujemy cechy, jakie powinna mieć książka napisana przez prawdziwego mężczyznę z krwi i kości, faceta z jajami. Pierwsze trzy punkty podpowiem: dosadny język, ponętne kobiety i twardzi faceci. Ile punktów byśmy nie wypisali, znajdziemy tutaj wszystkie. Andrzej Ziemiański to świetny pisarz, trzymający poziom jak mało kto, o czym przekonuje nas kolejna część cyklu.



Co to: Achaia. Jeśli nic wam to nie mówi, nie ma sensu czytać dalej. Fani i tak sięgną, więc jest sens pisać recenzję? Otóż czytelniku, który jeszcze nie miał z uniwersum Achai styczności. Będzie to bardziej recenzja pod ciebie.

Co autor miał na myśli: Jesteśmy świadkami dalszych poczynań naszych ukochanych bohaterów, co raczej nie zaskakuje. Nuuuuda? Takiego wała! Ciężko napisać coś konstruktywnego, żeby obyło się bez spoilerów, po prostu autor od pierwszej strony wrzuca nas na głęboką wodę i każe pływać waląc kijem po łbie. Nie ma kiedy zaczerpnąć oddechu, bo akcja cechuje się wyjątkowym zamordyzmem.
  • Będą strzelaniny, a nawet oblężenie.
  • Dużo humoru.
  • Szpiedzy lepsi niż ci z Krainy Deszczowców.
  • Romanse!
  • Pałacowe imprezy pełne alkoholi i używek.
  • Momenty będą!
  • Knowania i zakulisowe gierki.
  • Nowe postacie.
  • Nowa kraina.

Cholera, zabrzmiało jak zapowiedź dodatku do gry MMORPG! Ale tak jest, wszystkiego jest więcej, a zarazem tak samo dobre. Jak nie lepsze.

Książka to "dorosłe fantasy". To nie Tolkien, tu się dzieci w kapuście nie znajduje, a bohater posunie się do czegoś więcej niż określenie przeciwnika "brudnym krasnoludem", raczej wypowie się  szeroko i ze szczegółami o wątpliwym prowadzeniu matki rzeczonego typa. Ze szczegółami. I soczyście. Ale tylko, jeśli zajdzie taka potrzeba. Kobiety są ponętne, seksowne, ale potrafią dać po mordzie a nawet zastrzelić. Faceci to twardziele żujący pszczoły.

Autor jest mistrzem obrazowego przedstawiania mechanizmów rządzących światem. Jak działa wywiad? Dlaczego działa? Jak zbić fortunę na kolejach żelaznych? Co tak naprawdę daje nam ropa? Oczywiście ludzie oblatani w historii to wszystko wiedzą, ale nie każdy wie, po co Hitlerowi była Rumunia. Tutaj mamy to pięknie i obrazowo przedstawione.

Co zachwyca: Niezmiennie wysoki poziom cyklu. Przecież to już siódmy tom, a cały czas jest lepiej niż dobrze.

Co przeszkadza: Przydało by się trochę "Gry o tron" w kwestii gospodarowaniem bohaterami. Po prostu czujemy, że bohaterowie są nieśmiertelni.


Warto?: Tak.


czwartek, 12 lutego 2015

Cykl "Oko Jelenia" - Andrzej Pilipiuk

Jeden pisarz powiedział mi przy piwie: "muszę zakończyć ten cykl, ale żałuję, bo cykle się zajebiście sprzedają". Tak, to autentyk. Tak, znam kilku pisarzy. Jeśli zaś chodzi o ocenianie cyklów, sag, trylogii i innych tasiemców miałem mieszane uczucia. Czy oceniać każdy tom z osobna, czy całość dzieła? Doszedłem do wniosku, że jeśli cykl został zakończony, oceniam całość, jeśli jest w trakcie, to się zastanowię :)


Co to: Fantastyka mocno historyczna.

Co autor miał na myśli: No i masz, nastał koniec świata. Nie, nie taki amerykański, gdzie cycata blondyna i mięśniak z IQ psa Yorka ratują świat w ostatniej chwili. Soczysty koniec świata, Ziemia znika, nie ma zmiłuj, nie ma przebacz. Jednak trójka ludzi zostaje zachowana przy życiu, cofa się w czasie i dostaje zadanie: zdobyć Oko Jelenia. A cóż to za dziwadło? I co na to Jeleń? No tego akurat nikt za bardzo nie wie. Jak by zwierzyńca było mało, rozkazy wydaje bohaterom Łasica.

Akcja rozgrywa się XVI wieku w Norwegii i przez sześć tomów będziemy podróżować razem z bohaterami, poznawać uroki życia w XVI wieku (wielu mina zrzednie i udadzą się pędem do kościółka podziękować za to, że żyją w wieku XXI), walczyć, zabijać, kraść, zarabiać, kochać... Sześć tomów daje pole do popisu, a Andrzej Pilipiuk do kiepskich autorów nie należy, zatem będzie i humor jak i akcja, wątki patriotyczne, nawiązania do religii, a wszystko ramię w ramię z Hanzą, potężną organizacją, która akurat powoli chyli się ku upadkowi.

Postaci pojawia się mnóstwo, ja najbardziej polubiłem Kozaka Maksyma i jego genialne listy do Atamana, w których opisuje co warto złupić podczas najbliższej wyprawy wojennej. Istny szpieg, genialna wstawka. Bardzo bym chciał, aby autor pokusił się kiedyś o stworzenie opowieści z tymże osobnikiem w roli głównej.
Niestety, większość pozostałych bohaterów jest trochę nijaka i nie majż szans w rankingach ikon popkultury.

Każdy cykl ma tomy słabsze i lepsze, dla mnie najgorszy jest tom IV: "Pan Wilków".
Każdy cykl ma zakończenie i niezależnie od autora wzbudza ono zawsze szalone kontrowersje. Mi się podobało.

Co zachwyca: Jeśli lubisz historię, będziesz zachwycony. Jeśli jej nie lubisz, to polubisz i będziesz zachwycony. To najmocniejsza strona cyklu: bardzo wiarygodne, mocne i ciekawe podłoże historyczne.

Co przeszkadza: Czasem autora zbytnio ponosi fantazja (ale chyba mu wolno, co nie?).  Bywają naprawdę słabsze momenty, ale jak przebrniemy to potem autor nadrabia wszystko.

Warto?: Tak. To udany cykl, jednak przełomowym go nazwać nie można. Ładnie wydany, jednak jeśli nie lubicie fantasy i nie lubicie historii, to nie znajdziecie tu nic dla siebie.


Bonus: Autor sam siebie nazywa największym grafomanem RP. Oczywiście jest w tym sporo kokieterii, bo pisze bardzo dobrze i ma rzeszę oddanych fanów. Jeśli nie mieliście kontaktu do tej pory z Pilipiukiem, to polecam zacząć od innych książek. Jakich? Tutaj ciężko powiedzieć, bo autor nie ogranicza się do jednego gatunku, choć zazwyczaj zahacza o fantastykę.
Polecam "Kroniki Jakuba Wędrowycza", jeśli lubicie przerysowane postacie, dobry humor średnich lotów i igranie z gatunkiem nazywanym przeze mnie "Łowcy duchów". Na półce u mnie stoi komplet.

Polecam "Wampira z M-3", bo to świetna książka. Po prostu. Jedna z lepszych Pilipiuka i chyba dobra na sam początek, jednak wymaga pewnego obicia w tematach "wampirzych", żeby bawiła na 100%.

piątek, 6 lutego 2015

Marsjanin - Andy Weir

Nie wiem, co jest bardziej ciekawe: losy głównej postaci tejże książki, czy losy samej książki. Oceńcie to sami.



Co to: SF.

Co autor miał na myśli: Mark Watney to człowiek, który ma niewątpliwy zaszczyt być pierwszym człowiekiem, który umrze na Marsie śmiercią głodową. Miał też zaszczyt w ostatnich dniach zostać pierwszym człowiekiem, którego podczas burzy piaskowej na Marsie trafiła przelatująca antena odrzucając go od statku, a co za tym idzie, pierwszym człowiekiem zostawionym na Marsie przez swoją własną załogę. Pech sprawił, że utknął na Marsie, a reszta świata nie ma o tym pojęcia, są przekonani, że Mark już dawno gryzie marsjański piasek, stosownie go opłakują. Zarówno załoga, która uciekając przed burzą piaskową zostawia go na Czerwonej Planecie, jak i NASA, rodzina i wszyscy znajomi oraz krewni Królika. Mark jednak dochodzi do siebie, z ulgą stwierdza że przeżył, tylko po to aby dojść do wniosku że wkrótce umrze. Jest sam na Marsie, zero możliwości kontaktu z Ziemią, ma żywności na rok, a następna misja załogowa wyląduje dużo później i najpewniej będą mogli podziwiać jego bielejący szkielet.

Jednak Mark Watney to uzdolniony inżynier (McGyver może mu buty sznurować), botanik, oraz niepoprawny optymista i żartowniś. Ciężko określić, który z tych talentów odegra decydującą rolę. W każdym bądź razie zaczyna się walka człowieka z planetą i zaręczam, będzie to walka fascynująca, zaskakująca, pełna nieoczekiwanych zwrotów akcji i wzruszeń. Jeśli wydaje się wam, ze człowiek i planeta nie mogą stworzyć fascynującego widowiska, to jesteście w błędzie. Ale nie wy pierwsi.
Autor słał swoją książkę do różnych wydawnictw i żadne nie chciało jej wydać. Zatem umieścił książkę na swojej stronie internetowej, zbierając w taki sposób sporą grupkę fanów. Pod ich naciskiem zrobił z niej e-book, który zaczął się sprzedawać za grosze na Amazonie. Okazał się hitem. Wtedy szybko znalazł się wydawca, a finałem jest film, który reżyseruje sam Ridley Scott, w główną rolę wciela się Matt Damon. Premiera filmu 25 listopada 2015 r.

Co zachwyca: Bardzo równo i ciekawie prowadzona akcja. Dużo humoru wysokich lotów, jak i czasem takiego rynsztokowego, jednak wszystko wyważone.

Co przeszkadza: Język techniczny. Nie wyobrażam sobie tej książki bez opisów technicznych, są dla całej akcji niezbędne, bo sprawa ile wodoru można uzyskać z moczu i na ile dni to starczy jest ważna dla książki. Ale czasem aż głowa boli.

Warto?: Panie szanowny, droga Pani. Trzeba!


Bonus: Rewelacyjna książka, świetny bohater główny, ale też i poboczni, szczególne załoga Marka). Zgrabnie napisana książka, podejrzewam, że film będzie równie dobry.


poniedziałek, 2 lutego 2015

[Film] Ziarno prawdy - Borys Lankosz i Zygmunt Miłoszewski

Może jeszcze jest ktoś, kto nie zdecydował, czy iść na ekranizację książki do kina. No to ja wam powiem, tu nie ma nad czym myśleć, tu trzeba iść i dobrze się bawić.


Panie Bookmistrz, a co pan radzisz, czytać wcześniej czy nie czytać? 
Zawsze czytać. Znam tylko jeden przypadek filmu lepszego od książki, czyli "Wojna Polsko - Ruska...". Czytać, a i tak się będziecie dobrze bawić.

Panie Bookmistrz, przecież wtedy będę wiedział, kto zabił! 
Tak, ale film trwa 90 minut, a książkę czyta się trochę dłużej, zatem chyba lepiej nie psuć sobie zabawy podczas tych kilkunastu godzin lektury, prawda?

Co nas czeka w kinie, zapytacie? W kinie czeka na nas dowód na to, że Polak potrafi zrobić bardzo dobry film. Film dopieszczony. Pomińmy sprawy oczywiste: obsadę, scenariuszu i cały ten PR. Film mnie tak naprawdę zaskoczył w następujących aspektach:
  • ujęcia - to są po prostu obrazy, które zapadają w pamięć. Czujemy w kinie, że film nie był robiony w pośpiechu, że zadbano o pierdołki i szczególiki.
  • napisy początkowe - dziś pojawia się tendencja do unikania napisów początkowych, majstersztyki rodem z Bonda odchodzą do lamusa. W "Ziarnie prawdy" napisy początkowe wywarły na mnie chyba większe wrażenie, niż cały film. Genialne.
  • muzyka - dla mnie ideałem muzyki filmowej jest podkład, który w filmie nie przeszkadza, a mimo to zauważamy jego obecność i sobie myślimy: "ale zajebista muzyka". Tak jest tutaj. Poziom światowy.
  • cała reszta - nie będę się tutaj rozwodził nad grą aktorską, dialogami i takimi tam. Jest lepiej niż dobrze.
Napisałem krótko o tych elementach, które na mnie wywarły największe wrażenie i które nie mają związku z książką jako taką. Obszerne recenzje każdy będzie sobie mógł każdy czytać do woli, gdyż jest ich bez liku.

Słowem podsumowania: film wgniótł mnie w fotel i z przyjemnością obejrzę go jeszcze raz.

Słowo dla mieszkańców Sandomierza: Jako mieszkaniec Sandomierza muszę wspomnieć o kilku sprawach, które zwyczajnego widza nie zainteresują.
Nie czepiajmy się, że Szacki w filmie idzie schodami, które nie prowadzą tam, gdzie go zaprowadziły. To szczególiki.
Czepiajmy się tego, że nie pozwolono kręcić scen we wnętrzu Katedry.Twórcy starali się oddać jej charakter, wyszło nawet nieźle. Pewnie by plebanowi korona z głowy spadła, gdyby wpuścił filmowców do środka.
Podziękujmy twórcom za takie niuanse, na które może nie zwróciliście uwagi. Szacki siedzi w swoim biurze i słychać zegar ratuszowy wybijający godzinę. Drobna rzecz a cieszy.

Na szczęście mamy nowego burmistrza i nasz były włodarz, pan Borowski, nie będzie mógł się grzać w blasku sławy filmu i książki, co pewnie by miało miejsce. Tak, pamiętamy, że wycofał się pan z jej promocji. Pamiętaliśmy podczas wyborów. Zapewniam.