Nie śledzę jakoś specjalnie poczynań W.C., dlatego książka
napadła na mnie całkiem z zaskoczenia podczas zakupów w galerii handlowej. Kupiłem.
Ogólnie uważam, że można odpuścić sobie oglądanie jego programów, śledzenie
kontrowersyjnych wypowiedzi, można się nie zgadzać z radykalnie religijnym
podejściem do życia, ale jego książki przeczytać po prostu trzeba.
Co to: Książka
podróżnicza... Tak jakby. No bo wielkiej
podróży tu nie ma, ot po prostu autor zamieszkał w Arizonie. Można zatem
stworzyć nowy gatunek: literatura tubylcza. Wszak opisuje swoje przeżycia wśród
tubylców.
Co autor miał na
myśli: Wojciech Cejrowski posiada dom w Arizonie. Po wielu latach
nieobecności postanawia w nim zamieszkać. Dom, to klasyczny "domek na
prerii", z dala od wszelkiej cywilizacji. Siadając autorowi na ramieniu
razem z nim uczymy się życia wśród Amerykanów. Życia niezwykle ciekawego,
pełnego pułapek i niespodzianek, nierzadko śmiertelnie groźnych.
Jako że W.C. to bardzo dobry gawędziarz, to historia jest
opowiedziana ciekawie i z polotem. Tak mniej więcej od połowy, bo do tego
momentu jakoś strasznie zamula. Jeśli przetrwamy ten nieciekawy czas lektury,
to zaczyna się OPOWIEŚĆ jakich mało. Wszystko z pozycji człowieka, który
sprowadza się do obcego miejsca, musi założyć prąd w domu, coś jeść, pić, kupić
choinkę, no bo święta idą. Poznaje sąsiadów, zakłada trawnik, idzie na
potańcówkę. Wszystko to niby proste, a jednak tak całkowicie inne niż u nas.
Inne, a zarazem normalne. Kolejne strony pokazują nam prostotę życia
przeciętnego Amerykanina, ale nie prostotę "prostaka", ale człowieka,
który żyje normalnie w normalnym kraju. W kraju, w którym jeśli chcesz zmienić
nazwisko, to po prostu to robisz, a urzędnika widzisz tylko w razie
niesamowitego zbiegu okoliczności. Bo tutaj kraj jest dla Ciebie, a nie na odwrót.
Z upływem kolejnych stron zdajemy sobie sprawę, jak nienaturalnym i chorym
organizmem jest Unia Europejska i jak Europejczyk potrafi sobie wszystko
skomplikować.
Co zachwyca: Rewelacyjnie
ukazany obraz życia w U.S.A. Jako że sam tam nie byłem, muszę wierzyć autorowi
na słowo, ale jeśli jest jak W.C. pisze, to ja chce do Ameryki.
Co przeszkadza: Czasem
trudno uwierzyć, że to wszystko prawda... No i początek książki jest dość
toporny.
Warto?: Koniecznie.
Całkowicie inna lektura niż "Gringo..." czy "Rio Anaconda",
jednak warta każdej wydanej na nią złotówki.
Bonus: Mam na rozkładówce dwie kolejne książki o Ameryce:
"Wałkowanie Ameryki" i "Ameryka po kawałku" autorstwa Marka
Wałkuskiego, zatem w najbliższych tygodniach będzie małe porównanie dwóch
spojrzeń na U.S.A. Pisane z dwóch całkowicie różnych perspektyw, przez dwóch
całkowicie innych ludzi, a jednak tak podobne... Coś w tym musi być.
Warto wspomnieć, że książka jest pięknie wydana. Rewelacyjna oprawa graficzna, papier wysokiej jakości. Dodatkowo bogato ilustrowana fotografiami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz