I cóż, że ze Szwecji - tak można określić ten tytuł. Odnoszę
wrażenie, że każdy Szwed i Norweg ma obowiązek napisać w życiu przynajmniej
jeden kryminał. A potem trafia ci człowieku w ręce takie czytadło i tylko marnujesz
czas. "No bo może się rozkręci pod koniec..." Uwaga, będę lekko spoilerował
fabułę, a to dlatego, że tej książki czytać nie warto.
Co to: Powieść.
Wydawca sugeruje, że mamy do czynienia z powieścią kryminalną. Zalecam go nie
słuchać. Pieprzy.
Co autor miał na
myśli: W Visby ginie pewien spec od handlowania dziełami sztuki. Faceta
powieszono w bramie prowadzącej do miasta, co wymagało krzepy Herkulesa lub
współpracy co najmniej Gangu Olsena. Kto go zabił? Dlaczego? Naiwny czytelnik
może sądzić, że trzyma w dłoni znaczące dzieło, gdyż wyjątek z recenzji "Politiken" informuje:
Po chwili wydaje ci
się, że wiesz już wszystko, aby rozwikłać zagadkę. Nic z tego! Jungsted potrafi
w mistrzowski sposób zbić czytelnika z tropu.
Sama prawda! A dokładnie gówno prawda. Otóż Jungsted zbija
nas z tropu w ten sposób, że nie ma takiej pieprzonej możliwości, aby domyślić
się kto zabija. Ta postać po prostu pojawia się na ostatnich stronach książki.
Po raz pierwszy. Wcześniej czytamy jej banalne przemyślenia, jednak nie ma
możliwość aby się domyślić kto zacz.
Porównując na przykładzie: mamy Adama, Jasia i Stasia. Kto zabił? Krzyś!
Mamy tu wyskakujące z dupy wątki, które są bardziej ciekawe
niż cała książka, ale autorka porzuca je z niewyjaśnionych powodów, zakańczając
je jednym zdaniem w epilogu. Mamy postacie, które nie mają wpływu na nic i nic
nie robią. Policjanci nie wiedzą jak szukać zabójcy, dziennikarze za to wiedzą,
ale mają inne zmartwienia. W końcu zabójca znajduje się sam! Ta da!
Nie można zapomnieć o perełkach jakie funduje nam autorka.
Scena 1.
Główni bohaterowie kłócą się o przebieg najważniejszego dnia
w ich życiu: ślubu. Kłótnia jest dość mocna, bo mają całkiem inną wizję.
Kłótnia kończy się zdaniem "zaczęła go całować, aż w końcu zapomniał o co
się kłócili". Ludzie kochani, błagam, zabijcie mnie i posadźcie bratki,
jak to przepuszczono przez redakcję?!
Scena 2.
CAŁA akcja mocno opiera się o homoseksualizm. Ogólnie jak
nie rzucisz kamieniem, trafiasz w geja. Geje giną jak ruscy żołnierze pod
Stalingradem. W końcu, pod sam koniec książki główny prowadzący śledztwo
oznajmia: "wydaje mi się, że wątek homoseksualny jest ważny w tej
sprawie".
Najlepszym sposobem kontaktu z tą książką jest przeczytanie
Epilogu, bo tam autorka streszcza banalną fabułę na dwóch stronach. I to
wystarczy. A może nawet to za dużo.
Co zachwyca: Eeeee...
Co przeszkadza: Yyyy....
Warto?: Niech
odpowie sympatyczny pan z brodą.
Bonus: Spoiler alert! Najciekawszy wątek, czyli kradzione
dzieła sztuki znalezione u denata zostaje olany jak Polacy przez Platformę Obywatelską!
To zarzut. Jednak największym grzechem tej książki jest fakt, że to nie jest
zła książka. To tragiczny kryminał, ale jakoś się czyta i gdyby skupić się na
dziełach sztuki i środowiskach homoseksualnych to by było nieźle. Wkurza
dodatkowo maniera autorki zasypywania nas rozdziałami. Nowy rozdział ma dwie
strony, następny tak samo i tak w kółko. Może miało to na celu nadanie całości
tempa. Wyszło tępo.
Okej... Wreszcie coś, czego zdecydowanie nie warto czytać! Na swój sposób to pocieszające, bo tyle książek czeka na przeczytanie, że życia na nie nie starczy.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam. :)